czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział drugi.

Następnego dnia obudziłam się o dziesiątej. Na szczęście nie miałam zajęć, jednak o dwunastej zaczynałam pracę w bibliotece. Oczywiście na moim kampusie za gówniane pieniądze. Pieprzone wizy. Świadomość tego, jak ciężko mi rozwinąć się w Ameryce i fakt, że jestem gorzej traktowana i mam milion razy trudniej niż przeciętny Amerykanin codziennie spędzała mi sen z oczu. Zamiast spać dołowałam się tym, że miejsce urodzenia tak wiele może zmienić. Może lepiej byłoby pojechać do Anglii i tam studiować? Mogłabym chociaż normalnie pracować i nie bać się, że gdy skończę studia wywalą mnie z kraju jak niepotrzebne gówno, bo skończyła mi się ważność przylepionej w paszporcie kartki.
Dziwne rzeczy skłaniały mnie do zostania w tym miejscu. Chyba bardzo chciałam doczekać dnia, kiedy to Stany Zjednoczone będą prosić mnie, bym została. A nie, że do końca to ja będę ich prosić, by mnie przyjęli. Chciałam coś osiągnąć… A podobno tutaj przyjeżdżają ludzie z największymi ambicjami i podobno ten kraj o takich ludzi walczy. Modliłam się, by kiedyś zawalczył o mnie. Ale nadal nie byłam pewna czy dobrze wybrałam. Aktorstwo zamiast weterynarii czy też medycyny? Przecież dostałabym się bez problemu nawet na jedne z najlepszych uniwersytetów. Co mi odbiło, że zaryzykowałam ustatkowane życie na wysokim poziomie dla aktorstwa i Ameryki? Mogę być kimś, a mogę zostać na lodzie, bez grosza przy duszy. I bez obywatelstwa. Super!
Takie myśli i wątpliwości codziennie zabierały mi minimum godzinę. Najgorsze było to, że wszystko co dotychczas osiągnęłam dla innych było niesamowite, a dla mnie było niczym. Czemu nie potrafię się cieszyć z tego co mam? Jestem jakaś niepoważna!
Dobra, wstaję! Pomyślałam i tak też zrobiłam. Mieszkałam w małym skromnym mieszkanku w Nowym Jorku. Skromnym? To chyba zbyt ładne określenie… Całe wnętrze było ceglane. Duży i jedyny pokój był oddzielony od kuchni wysepką. Wchodząc do domu małym, krótkim korytarzykiem dochodziło się do wspomnianego pomieszczenia. Naprzeciwko kuchni stała czarna skórzana kanapa, a przed nią niski, szklany stolik. W rogu pokoju, w ścianie, były dwie szafy. Jedna normalna, a druga była rozkładanym łóżkiem. Możnaby ją chyba nazwać atrapo-szafą lub tajemnym-łóżkowym-schowkiem. Wiadomo, jakieś komódki po bokach i różne duperele, które miały chociaż w najmniejszym stopniu ,,ocieplić’’ wnętrze.
Dzielnica była okropna, ale tania i blisko szkoły. Crozby Street to miejsce, w którym większość dzieci od urodzenia spotyka się z patologią i albo marzą by się z niej wyrwać, albo przywykają i stają się tacy jak rodzice. Prawie codziennie przychodziła do mnie Susanne. Miała trzynaście lat i jak na swój wiek była bardzo mądra. Jej niebieskie oczy i blond włosy czyniły z niej śliczną dziewczynkę. Sus zdecydowanie należała do tych, którzy marzą o wyjeździe na dobre studia i zerwaniu kontaktów ze światem, w którym się wychowywali. Pomimo tego, że jej szkoła nie mogła jej dużo nauczyć, bo nie była najwyższych lotów, Sus bardzo dużo czytała i była prawdziwą mądralą.
Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. O wilku mowa. Blondynka weszła do mojego domu mówiąc:
- Fee! Już prawie jedenasta, za godzinę masz być w pracy.
- Hej młoda. A Ty co? Przyszłaś mnie przypilnować? – śmiałam się.
- Och, czasem myślę, że naprawdę nie jesteś gotowa by mieszkać sama – rzekła, gdy ja czochrałam jej włosy.
- Zrobiłabyś mi płatki na śniadanie? – poprosiłam udając się do łazienki. 
Ona również była mała. Bez wanny! Będąc dzieckiem spędzałam w wannie minimum godzinę. Czytałam w niej książki, uczyłam się... Może to dobrze, że tutaj zmieścił się tylko prysznic. Zaoszczędzam czas!
Stanęłam nad umywalką i pomalowałam lekko rzęsy. Na ogół nie lubiłam robić sobie widocznego makijażu, więc nałożyłam tylko korektor i niezauważalną ilość podkładu.
Założyłam luźną koszulkę CocaCola, szorty i standardowo trampki. Co ja się będę stroić? Po co i dla kogo? Lubię wygodę, a w tym mi jak najbardziej wygodnie. Zawsze byłam lekką chłopaczarą. Tak się mówi, prawda?
- Ok, Sus! I’m ready! Jemy – krzyknęłam wychodząc z łazienki. Usiadłam przy wyspie i razem z blondynką zajadałyśmy się płatkami – Co dzisiaj robisz?
- Na pewno nie wracam do domu. Chyba pójdę pomagać w schronisku, a potem może przyjdę do ciebie, do biblioteki, poczytam Świat Chemii.
- Przecież to dla licealistów…
- New York High School wymaga!

***

Moja dzisiejsza praca trwała tylko sześć godzin, więc o osiemnastej byłam już wolna.
- Eleonor. Dzisiaj. The Night. Drogi drink. Seksowne sukienki. Wysokie buty. Przystojni faceci do których nawet nie podejdziemy. Piszesz się?
- Fee, z Tobą zawsze! Chętnie wypiłabym trochę alkoholu. Przy okazji opowiesz mi jak było na wczorajszej, eee… Potańcówce?
- Ok. To o dwudziestej, kocham!
- Ja też dzieciaku! – tak, bo przecież ona jest taka dorosła! Cały miesiąc różnicy. Eleonor studiowała na tej samej uczelni, tyle, że balet. Była bardzo ładna, miała długie brązowe włosy i zielone oczy. Nie muszę chyba wspominać o figurze, skoro jest prima baleriną.
Jak wspomniałam jej wcześniej przez telefon, tak zrobiłam. Ubrałam czarną, obcisłą sukienkę(w końcu moje regularne ćwiczenia przyniosły rezultaty, więc mogę!)z krótkim rękawem i sześciocentymetrowe czarne koturny. Powoli opanowuję naukę chodzenia na obcasach, ale to jeszcze nie był moment by przeszarżować. No i oczywiście kopertówka, bo wedle słów mojej cioci ,,Wykwintne kobiety zawsze mają ze sobą nawet najmniejszą torebkę!’’.
Tym razem jednak trochę zaszalałam z makijażem. Nałożyłam brązowy cień, by podkreślić swoje prawie czarne, duże oczy. Moje brązowe włosy ostatnio ścięłam o jakieś piętnaście centymetrów, aż do obojczyków. Z natury się lekko kręcą i lubię to, lecz tym razem je wyprostowałam.

***

 Kurde! 20.05!
       - Słuchaj Eleonor, studencki kwadrans! Jeszcze pięć minut! Wpisałaś nas na listę, prawda?– Krzyczałam do telefonu. Zawsze się spóźniam. Moi znajomi już do tego przywykli.
            - No jasne! Wiedziałam, że zapomniałaś nas zapisać. Cud, że były miejsca. Znaczy, raczej nie było, ale to chyba dlatego, że nas lubią.
             The Night to bardzo prestiżowy klub. Jeden z tych, w których Angelina Jolie przychodzi na droższy odpowiednik Krwawej Mary. Mamy do niego wstęp tylko dlatego, że kiedy byłyśmy tu pierwszy raz z naszym przyjacielem Jackiem coś im się stało z nagłośnieniem. Fachowca zabrakło, a że Jack jest dobry w te klocki to w pięć sekund wszystko naprawił. Od tego czasu nie musimy zapisywać się pół roku wcześniej. Najczęściej wystarczy, że zadzwonimy tego samego dnia. Właściciele klubu bardzo nas lubią. Zdarza się nawet, że sami dzwonią, żebyśmy dzisiaj wpadli, bo będzie na co popatrzeć. Jakiś super koncert czy coś w tym stylu. Czasem nieodpłatnie pomagamy im jako kelnerki przy dużych imprezach. Wolimy popracować, poznać nowych, często bardzo wpływowych ludzi, aniżeli siedzieć w domu. No chyba, że mamy zaliczenie na uniwerku, wtedy wolimy zostać w domu, żeby zdać.
            Dziesięć metrów przed The Night zaczęłam iść wolno. Chciałam trochę odetchnąć, a nie wpaść tam jak koń po wyścigu. Ominęłam kolejkę i niczym gwiazda Hollywood podeszłam do strażnika.
            - Hej!
            - Hej Fee! Wskakuj! Trafił ci się dobry wieczór, ma być całkiem porządny koncert!
     Trochę szkoda mi było tych wszystkich ludzi, którzy czekali w kolejce, a zapisywali się z paromiesięcznym wyprzedzeniem. Przecież mam taki sam, lub jeszcze gorszy status społeczni niż oni. To dziwne, że akurat my mamy wtyki w tak prestiżowym klubie. Na ogół nie mam szczęścia, ale ten wieczór, gdy popsuło im się nagłośnienie był niesamowitym fuksem!
             - Eleonor! Przybyłam! – krzyknęłam głośno ukazując jej swój strój, niczym księżniczka. – Niestety operacji plastycznej jeszcze nie zdążyłam zrobić! – zaśmiałam się pokazując rękoma swą twarz.
          - Jesteś jedną z najśliczniejszych dziewcząt, które widziałam głupku – uśmiechnęła się przytulając mnie.
              - Ach, te polki! Słyszałam, ze jakiś koncert się szykuje.
              - R5 czy coś w tym stylu. Ale czy to ważne? Opowiadaj, co się wczoraj działo!
             Przed Eleonor nic się nie ukryje, a też ja nie chciałam nic tuszować. Opowiedziałam jej wszyściutko, co do cna.
             - Skoro był taki przystojny to czemu uciekłaś? – śmiała się.
      - Był chamem… Znaczy. Nie wiem co o nim myśleć. Naprawdę, w ogóle nie potrafię go scharakteryzować. Nie przychodzą mi do głowy żadne epitety, no ewentualnie ,,przystojny’’. Zachował się jak ostatni dupek, a jednak coś w mojej głowie cały czas zabrania mi tak go nazwać.
             - Zaaakochałaś się? – Rzekła przeciągając ,,a’’.
         - Tak, na pewno. Mam nadzieję, że go już nigdy nie spotkam, a gdybym się zakochała, raczej chciałabym go jeszcze zobaczyć. Ale, nie ważne. Szczerze mówiąc poznałam jednego w porządku gościa na tej imprezie. Miał na imię Ratliff. Nawet dałam mu swój numer.
             - Wpadł Ci w oko?
             - Eleonor! Nie bądź płytka! Rozmawiam z mężczyznami nie tylko wtedy, gdy mi się podobają! Nie, nie wpadł mi w ogóle w oko. Zresztą chyba ma dziewczynę. Ale był bardzo miły i powiedział, że jeżeli zostanie na dłużej w NY to wyskoczymy na kawę.
             - To skąd jest?
             - Z Los Angeles. Ech, co za ironia. To ja zawsze chciałam tam mieszkać!
             - Jesteś taka głupia. Mieszkasz w Nowym Yorku i wybrzydzasz.
             - Och, no wiem… Nie doceniam. Ale wiesz jaką mam obsesję na punkcie Californii. To dziecinada. Zachowuję się jak głupia czternastka, która wszędzie ma zdjęcia Los Angeles, choć nawet tam nie była. Różnica jest tylko taka, że ja zaraz będę miała dziewiętnaście lat!
            - Masz jeszcze obsesję na punkcie Paryża, ale tam byłaś.
            - No tak… Ale chciałabym mieszkać w tym całym Los Angeles. Kurde, trochę nie chcę tam jechać, bo boję się, że tak mi się spodoba, że moje serce rozwali się na kawałki, gdybym miała opuszczać to miejsce. Więc pojadę tam chyba dopiero wtedy, kiedy będę wiedziała, że jeżeli tylko chcę, mogę tam zamieszkać. Niecny plan, ha?
            - Może Ci się zawsze nie spodobać.
         - Tak, jak na złość by mi się pewnie spodobało. Jak dwa lata temu przyjechałam do Ameryki na wymianę też się modliłam, żeby mi się nie spodobała. Ale się w niej zakochałam i kiedy musiałam wrócić na rok do Polski przeżyłam piekło na ziemi. Dlatego nie chcę jechać do LA na tydzień, czy dwa. Jak to mówią, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
           - Jesteś totalnie pokręcona, ale rozumiem cię. Ja się dobrze czuję w Nowym Yorku. Urodziłam się tutaj i tutaj chyba umrę. Poza tym jak już będziesz gwiazdą filmową to Los Angeles wita!
             - Chyba, że postawię jednak na teatr… O ile w ogóle mi się uda to aktorstwo.
             - Jesteś wspaniałą aktorką! Na pewno się uda.
           - Uwaga! Mam zaszczyt zapowiedzieć wspaniałych, utalentowanych, młodych muzyków. Czterech silnych mężczyzn i jedna urocza kobieta! Moi drodzy, przed Wami R5! 
             W tym momencie fala oklasków zalała salę.
          Pierwsza na scenę wyszła bardzo ładna blondynka, zaraz po niej wysoki brunet, następnie Ratliff. Ratliff? Co się dzieje? Pomyślałam. Potem pojawili się także dwaj blondyni. Wtedy moje zdziwienie sięgnęło zenitu. Jeden z nich to mój wczorajszy adorator. Ach! Więc ten wysoki brunet, to na pewno Rocky, przeszło mi przez głowę.
        - Fuck, Eleonor. To Ross i Ratliff. – O Rockym nie wspomniałam, bo go pominęłam w swej opowieści. Był po prostu jednym z jakichś stu innych ludzi na imprezie, z którymi nawet nie zamieniłam słowa. Jedyna różnica jest taka, że znałam jego imię.
            Ratliff najwyraźniej mnie zauważył, gdyż uśmiechnął się wesoło i pomachał w stronę naszego stolika. Gdy Ross podążył za wzrokiem przyjaciela natrafił na mnie. Jego mina była bardzo zabawna, jakby zobaczył ducha. Po chwili jednak uśmiechnął się zalotnie. Co za prostak!

Skończyłam więc drugi rozdział. Opowiadanie nie jest idealne, ale mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej. Kolejny rozdział mam już napisany i jest lepszy. Tak mi się wydaje. W tym w sumie nic się nie dzieje i jest dużo opisów. Miałam jednak wrażenie, że taki epizod się przyda. Mam nadzieję, że się nie zanudziliście czytając to. Chciałam podziękować Dziowitowi i Tajemniczej Dziewczynie. Niezmiernie miło jest wejść na bloga i zamiast ,,brak komentarzy'' ujrzeć ''2 komentarze''. Euforia niesłychana! :)
NAWET SOBIE NIE WYOBRAŻACIE JAK BARDZO WKURZA MNIE TO, ŻE AKAPITY NIE SĄ RÓWNE. CZEMU?!
#R5FAMILY

4 komentarze:

  1. Nawet nie zauważyłam nierównych akapitów jak czytałam, dopiero jak o tym napisałaś to ogarnęłam. Jak już pisałaś o jakimś koncercie to wiedziałam, że R5 :) Mam nadzieje, że się zaprzyjaźnią z Ratliffem i tak dojdą do siebie (Fee i Ross). To my Ci dziękujemy za pisanie! Czekam na kolejny rozdział i polece twój blog na twitterze, mam nadzieje, że zdobędziesz więcej czytelników :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialny. Bardzo ciekawie się zapowiada. Mam nadzieję, że szybciutko będzie nowy rozdział. Bo bardzo nie ładnie przerwać w takim momencie. Czekam i pozdrawiam <33

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, podoba mi się Twój styl pisania. Jestem bardzo ciekawa dalszego zachowania Rossa i tego, co stanie się po koncercie. Trafił do mnie bardzo ten opis życia poza swoim krajem. Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. z tą całą Kalifornią to ona ma tak samo jak ja haha :D wyobrazilam sobie ta mine Rossa :d oja ciesze sie,ze Dzowit Cie zareklamowała, na pewno bede czytac. Wgl troche mi sie kojarzy ten blog z ksiązką 'dziewczyNY ' , tzn tematyka jest inna ale podobny, lekki styl pisania :D Pozdrawiam i zycze weny!

    OdpowiedzUsuń